poniedziałek, 1 czerwca 2015

Epilog


But if you'd held on a little longer
You'd have had more reasons to be proud

- Skylar Grey, Words


     Znowu ten sam cmentarz. Znała na pamięć każdą ścieżkę i każdy kamyczek, który musiała pokonać, aby wdrapać się na szczyt wzgórza, gdzie znajdował się cel jej podróży. Kojarzyła wiele starych pomników, a te nowe, które powstawały ciągle, z czasem również miała zapamiętać. Asia nienawidziła tego miejsca, a jednocześnie nieznana siła nie pozwalała jej o nim zapomnieć i zrezygnować z wizyt. Początkowo przychodziła codziennie, potem każdej niedzieli, a po upływie dwudziestu lat już tylko raz w miesiącu. W częstszych wizytach przeszkadzała jej odległość. Joanna nie mieszkała już w Białce. Opuściła malutkie, zapomniane przez świat miasteczko, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Zrobiła to natychmiast, gdy dostała przyzwoitą ofertę pracy w innym mieście. Uciekła przed wspomnieniami tak daleko jak mogła, ale i tak coś ciągnęło ją w te strony. Nie łatwo było wyrzucić z głowy całe mnóstwo bolesnych myśli oraz pozbyć się nawyków. Może dlatego nogi, jakby same zapamiętując trasę, zaniosły ją pod północną bramę, a stamtąd już prosto plątaniną ścieżek do czarnego, marmurowego grobowca. Przystanęły tylko na chwilę, aby miała szansę kupić bukiet kwiatów i znicz u starszej kobiety prowadzącej swój biznes przy murze. Potem udała się prosto na grób Aleksandra.
     Chociaż wszystko wokoło pokrywała gruba warstwa puchu, dziewczyna nie miała najmniejszych problemów, aby dotrzeć na właściwe miejsce. Trafiłaby tam nawet z zamkniętymi oczami, a widok, który tam zastała, jak zawsze ścisnął jej serce. Mimo fatalnej pogody, na zaśnieżonej płycie stał samotny, zapalony znicz, a w wazonie widniały świeże kwiaty. Asia nie musiała się domyślać kto był za to odpowiedzialny. Jedna, jedyna osoba nie potrafiła pogodzić się z tą śmiercią, w takim samym stopniu jak ona sama. Dziewczyna westchnęła cicho i dołączyła przyniesiony bukiecik do pozostałych kwiatów, po czym zapaliła świeczkę. Dopiero, gdy wykonała te czynności, odważyła się cofnąć o parę kroków i dokładnie przyjrzeć się całości.
     Cichy, lodowaty marmur zupełnie nie pasował do Alka, a jednak to właśnie on stanowił miejsce jego pochówku. Czarny kamień był ostatnim, namacalnym miejscem, które świadczyło o tym, że ktoś taki jak Aleksander Kamiński kiedykolwiek istniał. Asia chwilę przyglądała się niewielkiemu zdjęciu umieszczonemu w srebrnym medalionie na tablicy. Przedstawiał on młodego, uśmiechającego się Alka. Dziewczyna była pełna podziwu dla osoby, która skłoniła chłopaka do tego gestu. Ona sama dużo lepiej pamiętała go jako pochmurnego, rozzłoszczonego lub zamyślonego. Uśmiech rzadko gościł na jego ustach, ale kiedy już się tam pojawiał, odmieniał całe jego oblicze.
     Joasia odwróciła wzrok, czując, że więcej już nie wytrzyma. Przeniosła go na panoramę gór widocznych w pobliżu. Cmentarz w Białce miał bowiem jedną charakterystyczną, a zarazem ironiczną cechę. Znajdował się zaledwie kilkanaście metrów od kompleksu budynków otaczających stok. Kiedy weszło się na jego wzgórze, w pogodne dni można było dostrzec beztroskich narciarzy i snowboardzistów, którzy oddawali się zimowemu szaleństwu. Ludzie nie zwracali uwagi na pobliskie święte miejsce, a ono czekało. Ciche i spokojne. Z otwartymi ramionami przyjmowało w swoje objęcia tych, którym powinęła się noga.  To tylko jeszcze dobitniej przypominało jej o Alku.
- Muszę powiedzieć ci coś ważnego - wyszeptała Asia spoglądając ponownie na grób, a kolejne słowa popłynęły już same. Złożyły się na opowieść, przydługi monolog, który był potrzebny chyba tylko jej samej. Aleksander nie mógł odpowiedzieć, choćby bardzo chciał. Asia jednak wierzyła, że słucha uważnie i przeżywa razem z nią. - Wcześniej nie starczyło mi na to odwagi, choć próbowałam za każdym razem, gdy tu do ciebie przychodziłam. Zwyczajnie nie potrafiłam wyznać ci prawdy i czułam się z tym źle. Wiedziałam, że ty nie miałbyś mi za złe, gdybym już nigdy nie zdobyła się na szczerość. W końcu sam zabrałeś wiele tajemnic ze sobą, nie dzieląc się nimi z nikim. Nie jestem zła. Złość minęła już dawno, smutkiem też bym chyba tego nie nazwała. Nie umiem wypominać ci starych przewinień, bo sama miałam ich zbyt wiele. Myślę, że ty byłeś tego najlepiej świadom. Wydaje mi się, że nadal jesteś. Czasami wmawiam sobie, że wciąż czuję twoją obecność w swoim życiu. Pewnie jesteś dobrze zorientowany na wszystko, co się wydarzyło po twoim zniknięciu, ale muszę to powiedzieć. Tak byłoby chyba fair, prawda?
     Pamiętasz tamten dzień, kiedy wspomniałeś, że boli cię noga, a ja siłą zaciągnęłam cię do lekarza? Wiem, to było milion lat temu. W każdym razie pokłóciliśmy się wtedy. Chyba pierwszy raz tak naprawdę na poważnie, a potem godziliśmy się całą noc. Zupełnie nie wiem o czym wtedy myśleliśmy, ale na pewno nie o tym, żeby się zabezpieczyć. Boże, byliśmy tacy lekkomyślni i naiwni sądząc, że wszelkie konsekwencje nas ominą. Nie ominęły. Nie zrozum mnie źle. Nie żałuję, że się na to zdecydowaliśmy. Tamte chwile były najlepszymi, jakie spotkały mnie w całym życiu i dalej je tak wspominam, ale mając te dziewiętnaście lat byłam przerażona. Zwłaszcza, że o ciąży dowiedziałam się równo miesiąc po twoim pogrzebie. Wcześniej, owszem, pewne sygnały były i pewnie powinny mnie na coś na kierunkować jeszcze w Austrii, ale wtedy zbyt łatwo przychodziło mi zwalać winę na stres oraz rozpacz związane z twoim odejściem. Jednak czas upływał, a ja musiałam przestać się oszukiwać. Musiałam. W końcu objawy stały się oczywiste. Co mogłam zrobić? Przyznałam się do wszystkiego przed rodzicami, bo przecież i tak by się wszystkiego dowiedzieli prędzej czy później. Oni nie wiedzieli, co ze mną zrobić. Na moralizujące rozmowy było zdecydowanie za późno, a kłótnia w niczym nie mogła pomóc, biorąc pod uwagę tragiczny stan mojej psychiki. Nie kazali mi się wynosić i dalej zgrywać wielce dorosłą, a przecież mogli to zrobić. Skoro umiałam iść z kimś do łóżka, to powinnam być na tyle odpowiedzialna, aby zapewnić dziecku godne warunki życia bez ich wsparcia. Oni tego tak nie postrzegali. Zaopiekowali się mną, a przede wszystkim zadbali, abym upewniła się we własnych domysłach.
     Wciąż mam w pamięci moment, kiedy otrzymałam wynik badań. One nie pozostawiały złudzeń. Byłam w drugim miesiącu ciąży. Mój świat się wtedy zawalił. Rozpłakałam się po wyjściu z gabinetu, a mama nawet nie pytała. Nie musiała. Przytuliła mnie mocno i poczułam, że łzy spływają również po jej twarzy. Płakałyśmy razem. Ja, bo nie dałam już rady dłużej wytrzymywać, a ona, bo pierwsza zrozumiała, jak musiałam się w tamtej chwili czuć.
       Możesz mnie za to znienawidzić i potępić, Alek, ale pierwszej nocy, gdy moje dotychczasowe obawy znalazły potwierdzenie, próbowałam się zabić. Nie wiem, co chciałam tym osiągnąć, nie pytaj. Po prostu chwyciłam opakowanie tabletek nasennych, które w niedługim czasie po twojej śmierci stały się moimi najlepszymi przyjaciółmi. Połknęłam wszystkie. Chyba liczyłam na to, że nawet jeżeli jakimś cudem przeżyję, to dziecko nie dostanie już takiej szansy. Tak bardzo go w tamtym momencie nienawidziłam! Pragnęłam, aby przestało istnieć. Nie chodziło tylko o to, że odbierało mi wszelkie nadzieje i perspektywy na przyszłość. Nie, nie. O tym w tamtym momencie zupełnie nie myślałam. Ja po prostu nie potrafiłam pogodzić się z tym, że pod sercem noszę cząstkę ciebie, a ciebie już nie ma. To bolało, wiesz? Bolało i to tak bardzo, że nawet się nie zastanawiałam nad tym, co robię. Kiedy zaczęło kręcić mi się w głowie i prawie straciłam przytomność, zaczęłam myśleć, że osiągnęłam swój cel. Rodzice jednak zareagowali w porę. Dziecko też przeżyło. Wtedy wydawało mi się, że niestety, ale teraz, patrząc na to z perspektywy czasu, nadal nie potrafię odnaleźć słów podziękowania dla lekarzy, którzy się do tego przyczynili. A było blisko. Czasami wydaje mi się, że tylko cud pozwolił mu przetrwać najgorsze. Cholera, Alek, twój syn miał w sobie więcej woli walki, niż my oboje razem wzięci.
     Bartuś jest jednocześnie twoją kopią i całkiem inną osobą. Jest tak bardzo do ciebie podobny... Też jest blondynem. Wysoki oraz szczupły jak tyczka. Ma takie same oczy jak ty. Jednak w przeciwieństwie do twoich, w których zawsze gościła złość i wrogość, zwłaszcza gdy próbowałeś patrzeć z miłością, oczy Bartka są ciepłe i nawet, kiedy chłopak przeżywał ten swój okres buntu, nigdy nie widać było w nich nienawiści. On nie potrafi się kłócić. To jego największa wada.  Tak bardzo się bałam, że przez łączące was podobieństwo okaże się równie lekkomyślny jak ty. Niepotrzebnie. Bartek jest rozsądny, nawet dużo rozsądniejszy ode mnie, co udowodnił już niezliczoną ilość razy. Bałam się, że będzie popełniał twoje błędy, ale daleko mu do tego. Jego wychowanie nie było tak trudne, jak się tego obawiałam. On od maleńkości był niezwykle spokojnym dzieckiem. Tylko dwa razy wprowadził mnie w zakłopotanie. Raz, kiedy zapytał gdzie jest jego tatuś, a drugi raz przeraził, gdy poprosił o pójście na stok. Z tym pierwszym sobie poradziłam, choć możesz tylko sobie wyobrazić, co musiałam czuć, spoglądając w jego oczy i zastanawiając się, jak przekazać trzyletniemu dziecku, że jego ojciec nie żyje i nigdy nie będzie obecny w jego życiu. Może to cię rozbawi, ale wtedy wydawało mi się, że jedynie w taki sposób uda mi się mu to wytłumaczyć. Powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. Odpowiedziałam, że Bozia zaprosiła tatusia do siebie i ofiarowała mu nieskończony karnet na najlepsze wyciągi wszechświata. Opowiadałam, że pewnie teraz ścigasz się z aniołkami na górze tak wysokiej, że cała tonie w chmurach. Mały był smutny, ale zrozumiał. Koniecznie chciał wiedzieć czy wygrywasz. Zapewniłam go, że robisz to za każdym razem. Bartuś już więcej nie pytał o przyczyny twojej nieobecności. Nie, nie dlatego, że zapomniał. Myślę, że po prostu ta odpowiedź go usatysfakcjonowała i nawet teraz, gdy jest dorosły i zna całą prawdę lubi wracać wspomnieniami do tamtej teorii. Jest cudownym człowiekiem. Osiągnął wiele sukcesów.
     Ja jednak byłam przerażona, kiedy zainteresował się snowboardem i pierwszy raz poprosił o wypożyczenie deski. Nie było w tym nic dziwnego. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później do tego dojdzie. W końcu obserwował, co robi jego wujek i chciał zrozumieć, co takiego w tym wszystkim widział jego tata.  Ja jednak wcale tego tak nie postrzegałam. Na początku wręcz mu tego zabroniłam i chyba o to stoczyliśmy ze sobą najwięcej bitew w całym życiu. On tak bardzo tego pragnął, a ja mu nie pozwalałam. Nie umiałam pozwolić. Tak strasznie się o niego bałam i nadal boję. Myślę, że gdyby wtedy nie wstawił się za nim Panda i nie zapewnił, że wszystkiego go nauczy, a przede wszystkim zadba o jego bezpieczeństwo do tej pory bym się nie zgodziła, aby ruszył twoją drogą. Dzisiaj jednak cieszę się, że tak właśnie się stało. Bartek może robić to, co sprawia mu przyjemność i realizuje się w tym stuprocentowo. Dwa lata temu zaproponowano mu bowiem, aby reprezentował Polskę podczas zimowych igrzysk olimpijskich. Przyznaję, byłam temu przeciwna. Dalej obawiałam się, że Bartek skończy tak samo jak ty i jego także stracę. Na szczęście nic takiego się nie stało. Twój syn wtedy mnie nie posłuchał. Wystartował w zawodach, a nasz kraj nie miał chyba w całej swojej historii lepszych zawodników. Dzisiaj Bartuś może pochwalić się już wieloma nagrodami w tej twojej ukochanej dyscyplinie. Byłbyś z niego dumny, Alek.
     Wiesz, czasem zastanawiam się, jakby to wyglądało, gdyby jednak ten wypadek nie miał miejsca. Wyobrażam sobie ciebie w roli ojca i żałuję. Bardzo żałuję, że nie otrzymałeś szansy na poznanie własnego syna. Pewnie wtedy to ty lepiej wprowadziłbyś go w ten świat. Ja potrafiłam go tylko straszyć. Nie wiem, dlaczego. Może po prostu przerażało mnie to, że on też okaże się równie porywczy jak ty. Bartek jednak udowodnił mi, że jest odpowiedzialny i bardzo utalentowany. Chociaż jeździ szybciej niż konkurenci i skacze wyżej niż oni, to jednak w każdej wykonanej przez niego ewolucji widoczny jest rozsądek.  Do wszystkiego podchodzi w ten sposób. To czasami aż nużące. Nic nie robi bez zastanowienia. Nawet nad zaręczynami głowił się cały rok, choć widać było, że kocha tą swoją Łucję do szaleństwa. Biorą ślub w przyszłym miesiącu, a Panda z wielkim entuzjazmem wziął na siebie wszystkie organizacyjne sprawy. Chyba właśnie on cieszy się z całej tej imprezy najbardziej. Momentami dalej zachowuje się jak mały chłopiec.
     Tak, Grzegorz się nie zmienił. Chyba on jeden spośród nas wszystkich dalej jest prawdziwym sobą, choć również nie związał przyszłości ze snowboardem tak jak planował. Deska pozostała tylko jego pasją, a on sam zajął się czymś innym. Został psychoterapeutą. Nie śmiej się! Ludzie płacą ogromne pieniądze, aby dać się zarazić tym jego optymizmem. Zwłaszcza, że w gabinecie Grześka działają wzmocnione siły. Tylko nie mów: a nie mówiłem! Albo mów. Co mi tam. Przecież pewnie wiesz, że miałeś rację. Pandzia również odnalazł swoje szczęście. Związał się z Luśką, której w tej całej Warszawie jednak nie wyszło. Załamana wróciła do Białki i tak to się dziwnie złożyło, że to Panda potrafił ją pocieszyć i osłodzić gorycz zawodu. Są świetną parą. Niedługo na świat przyjdzie ich córeczka.
     A ja? Nie patrz tak na mnie z naganą. Tak, dalej jestem sama. Tak, być może już zawsze tak będzie. Chyba nie potrafię znowu otworzyć się na kogoś obcego i pokochać go tak jak kochałam ciebie. Krótkotrwały związek z Mateuszem doskonale mi to zobrazował. Nie trwał długo. Nie, to nie przez niego. Wina leżała jedynie po mojej stronie. W końcu łączyło nas zbyt wiele bolesnych wspomnień, abyśmy mogli stworzyć fajny dom i szczęśliwą rodzinę dla Bartka. Wiedzieliśmy o tym od początku, ale i tak postanowiliśmy spróbować. On ze wszystkich sił starał się zastąpić Bartkowi ojca, ale to nie wyszło. Twój syn nie potrafił go zaakceptować, a ja sama nie czułam się w tym związku szczęśliwa. Rozstaliśmy się w zgodzie, a kilka tygodni później Maniek przeniósł się do Norwegii. Teraz jest prezesem prężnie rozwijającej się firmy produkującej sprzęt sportowy. On również nie znalazł szczęścia w miłości. Tylko Panda to potrafił. Tak, Grzesiu jest jedyny w swoim rodzaju.
     Powinieneś być mu wdzięczny, Alek. To on pomógł twojemu ojcu. Dobry Boże, nie było z nim najlepiej, kiedy dowiedział się o twojej śmierci. Zapiłby się na dobre, gdyby nie szybka reakcja Grześka. Właśnie on pokazał mu inną drogę. Obecnie twój ojciec jest w szczęśliwym związku z kobietą cierpiącą na stwardnienie rozsiane. Wydaje mi się, że codzienna pomoc, jaką musi ją obdarzać trwale wyleczyła go z nałogu. Mam nadzieję, że już tak pozostanie.
     Twoja matka dalej jest związana z Adamem, ale podobno przechodzą ciężkie chwile. Okazało się, że Lena jest chora. To rak mózgu. W dodatku dość późno go wykryli. Biedna dziewczyna przeszła już całe mnóstwo operacji i jest pod doskonałą opieką medyczną. Jednak nawet pieniądze, jakie potrafi zapewnić jej ojciec, są bezużyteczne. To okrutne, ironiczne, ale takie właśnie jest nasze życie.
     Nie wiem, po co ci to wszystko opowiadam. Przecież pewnie jesteś świadomy każdej z tych rzeczy. Najprawdopodobniej śledzisz uważnie nasze poczynania i nie raz kręcisz głową z niedowierzaniem. Jestem przekonana, że ty, a nikt inny, czuwasz nad Bartkiem i dbasz, aby każdy jego wyskok czy najdrobniejszy manewr na stoku kończył się bezpiecznie. Pilnujesz, aby żaden upadek nie był tym ostatnim. Bo to właśnie ty, Alek, zawsze byłeś naszym opiekunem, mimo że sam czasami też potrzebowałeś przewodnika. Nauczyłeś mnie jak żyć i kochać. Otworzyłeś oczy na świat i za to już zawsze będę ci wdzięczna. Teraz chyba łatwiej będzie mi się z tobą pożegnać.
- Mamo, z kim ty rozmawiasz? - Bartek właśnie wdrapał się na szczyt i zmierzał w stronę Joanny ze swoją narzeczoną. Drobna blondynka o błękitnych oczach oraz burzy kręconych włosów wtuliła się w jego bok i uśmiechnęła przyjaźnie, gdy tylko spostrzegła, że matka jej ukochanego na nich patrzy. To wcale nie była gra pozorów. Asia zdawała sobie sprawę z tego, że dziewczyna kocha jej syna równie mocno jak on ją i cieszyła się z ich szczęścia. Gdy podeszli bliżej, Łucja wyjęła z niesionej przez chłopaka reklamówki znicz, po czym postawiła go obok tych zapalonych.
- Czasami lubię porozmawiać sama ze sobą, Bartuś - zwróciła się w jego stronę Asia. - Myślałam, że przez te wszystkie lata zdążyłeś przywyknąć do różnych dziwactw starej matki.
- Nie jesteś stara - zaśmiał się Bartek, obserwując jak jego dziewczyna próbuje zapalić knot. Niestety, silny wiatr raz za razem niweczył jej wysiłku. Przy trzecim lub czwartym podejściu, chłopak zlitował się nad nią, po czym pochylił się i osłonił dłońmi otwór znicza, aby pomóc Łucji. Dopiero wtedy knot zajął się ogniem i zapłonął. Dziewczyna pocałowała go w policzek w wyrazie podziękowania, a potem spojrzała na zdjęcie Aleksandra.
- Jesteś do niego bardzo podobny - wyszeptała, a Bartek uśmiechnął się do niej z czułością. Nie musiał jej mówić, że ją kocha, to było widać w każdym jego spojrzeniu i najdrobniejszym geście, a ona czytała z niego jak z otwartej księgi. Rozumieli się bez słów, a przez to stanowili wspaniałą parę.
- Dobrze, chyba możemy już iść. Zaraz zacznie znowu padać, a ja nie chcę, abyście mi tutaj zamarzli. Wracamy do domu - zadecydowała Asia i wskazała ręką, aby szli przodem. Ona jednak jeszcze zawahała się na chwilę. Poczekała, aż Bartek z Łucją znikną jej z oczu, a potem zwróciła się jeszcze raz do Alka.
- Trochę nas przypominają, prawda? Mam nadzieję, że będą szczęśliwi, tak jak ja byłam. - Pogłaskała z czułością płytę grobowca i podążyła śladem swoich dzieci.


Przygoda z Ostatnim upadkiem właśnie dobiegła końca. Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Czasami było super, czasami wręcz przeciwnie. Uwierzcie, momentami niewiele brakowało, abym rzuciła to wszystko w cholerę. Mimo wszystko cieszę się, że tego nie zrobiłam. Ta opowieść jest dla mnie niezwykle ważna i to nie tylko ze względów osobistych, chociaż to też jest bardzo istotne. Praca nad nią naprawdę wiele mnie nauczyła i przyniosła mi mnóstwo satysfakcji, radości i smutku. Tego smutku było chyba jednak najwięcej. Teraz ciężko będzie przestać myśleć o tych moich bohaterach jak o żywych istotkach i już nie analizować ich zachowania, zaprzestać planowania kolejnych wydarzeń. Tak, jestem potwornie sentymentalna. 
W tym miejscu pragnę też podziękować wszystkim, którzy znaleźli choć chwileczkę, aby przeczytać chociaż jeden z rozdziałów. Każdy komentarz, który tutaj zamieszczaliście niezwykle mnie mobilizował i przywracał utraconą wenę. Nie mam pojęcia, jak mogę wyrazić swoją wdzięczność za to wszystko. Zwyczajne dziękuję chyba nie jest wystarczające.
Chcę podziękować również wszystkim, którzy byli, czytali, komentowali i dali się porwać w ten wymyślony świat, ale z różnych przyczyn zniknęli z bloggera. Pamiętam o każdym z was i każdemu z osobna jestem tak samo wdzięczna.
Cóż, nie umiem pisać długich, wzruszających przemówień na zakończenie ani się żegnać, więc chyba na tym poprzestanę. Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić już teraz na Nieobecne jutro. Opowiadanie zachowane w nieco innych realiach, ale równie depresyjne, refleksyjne i przytłaczające jak Upadek. Jeżeli jeszcze kogoś nie odstraszyłam, to zapraszam. Za tydzień lub dwa powinien pojawić się tam pierwszy rozdział.
A z okazji Dnia Dziecka pragnę życzyć wszystkim dzieciom tym dużym i tym małym wszystkiego najlepszego!